Luksus to coś o czym się marzy – wielka przyjemność, wygoda, komfort. Człowiekowi takiemu jak ja, wychowanemu w epoce socjalizmu, kojarzy się z poczuciem niższości i kompleksami. W połowie lat 80. luksusem wydawał mi się komputer „Amstrad”. To zresztą dowód na to, że luksus jest pojściem względnym. Dobrej jakości sprzętu Hi‑Fi, markowych garniturów, oryginalnych produktów żywnościowych, które pojawiły się po 1989 roku, już tak nie traktujemy.
Mam swoją ulubioną markę koszul. Kupuję je w butiku Johna Crew w Rockefeller Plaza. Ale czy to jest luksus? Dość długo szukałem odpowiedniej marki sprzętu grającego, która łączyłaby jakość i świetny design. Ekskluzywny brand wydaje mi się gwarancją jakości i wyrazem pewnego stylu. Jest jak znak identyfikacyjny, po którym ludzie się rozpoznają, jeszcze zanim wymienią się wizytówkami. Choć z drugiej strony, czy rydze jedzone jesienią to jeszcze luksus czy już tylko łakomstwo.
Luksus, na który mnie nie stać, to podróże. Marzy mi się poznawanie Azji i Afryki. A na to trzeba wolnego czasu. W moim przypadku to prawdziwy luksus.