Widzę firmę – wielki zakład pośród pól i łąk, postawiony na ugorze. Dookoła niemalże pustka – tylko parę dymów. W promieniu kilkunastu kilometrów parę okolicznych wsi. Może małe miasteczko. Taka zwykła gmina…
Na pagórku, kilkaset metrów dalej – potężna rezydencja. Z wielkim tarasem i widokiem na fabrykę. Na tarasie silna luneta, może nawet teleskop. Nie należy jednak do fana astronomii, nie jest skierowany w niebo. Taras pamięta sylwestrowe imprezy gawiedzi i brydża z wójtem, proboszczem i kacykiem z województwa, tajne narady w oparach cygar i… wielkie plany.
Władca absolutny
Feudalownik (to moje słowo, powstało z połączenia wyrazów feudalny i kierownik) zatrudnia setki ludzi z okolicznych wiosek. Jest ich jedynym dobroczyńcą i chlebodawcą… panem i władcą. Kto się takiemu sprzeciwi? Kto zaryzykuje gnicie na zasiłku?
Płaci mało, ale da się żyć. Jego zausznicy, najbliższa kadra, to młodzież po szkołach. Też dostają mało, ale mają ambicję. Ambicję, by znaleźć się bliżej na orbicie bossa. Rozmyślają głównie, jak lepiej konkurować w zabieganiu o względy? Jak pokazać się w lepszym świetle i spełnić życzenie złotoustego? Co zrobić, żeby zasłużyć na pochwałę i względy, uszczknąć odrobinę z nieprzebranej władzy.
Tu nie ma miejsca na wątpliwości, krytykę, pytania – chyba, że objaśniające. Podwładny winien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty, tak, by swoim pojmowaniem sprawy nie peszył przełożonego – jak głosił podobno ukaz cara Rosji, Piotra I z 2 grudnia 1708 roku. Dywagacje z władzą mogą mieć wyłącznie charakter wyjaśniania przekazywanych poleceń.
Kreator
Feudalownik napędza pracowników siłą własnej władzy. On wymyśla – oni wykonują. On sprawdza – oni unikają błędów. Oni je popełniają – on ich zwalnia. Ma na miejsce każdego kilku innych. Przynajmniej na razie. On odnosi sukces, zdobywa rynki, zarabia pieniądze i dyktuje warunki.
Choć nie wie za bardzo, jak to się dzieje, jednak musi być to owoc jego geniuszu – gorąco w to wierzy. Przestaje jednak wierzyć nauce o biznesie, trendom czy rynkowym uwarunkowaniom. To dla niego pusta, bezwartościowa teoria wymyślana przez biednych akademików. On jest bogaty, czyli wie, jak robić biznes. Wierzy jedynie swej intuicji, która go w końcu nigdy nie zawiodła i pozwoliła zbudować małe imperium. On wpada na pomysł nagrania firmowej kolędy do internetu. Kolędoreklamówki. By upiec od razu dwie pieczenie. Albo mieć dwa grzyby w barszczu. Ludzie płaczą, śpiewają i płaczą ponownie.
Król jest nagi
Nagle jednak okazuje się, że konkurenci narzucają zupełnie inny styl prowadzenia biznesu. Zaczyna się liczyć rozpoznawalność marki. I jakiś fejm na fejsie, jakieś sosziale przenikają niezdobytą twierdzę mentalności feudalownika, w której od kilkunastu lat tkwią te same stereotypy. Jacyś nowi konkurenci wymyślają cudaczne projekty, które spotykają się z zachwytem klientów.
Feudalownik mięknie. Czuje, że nie ma wyjścia. Dla korporacji gorący oddech konkurencji na plecach jest niczym strzał adrenaliny prosto między żebra. Szef zwołuje największych zauszników – najczulszych popleczników i… Zosię z magazynu, bo wydawało mu się, że kiedyś zauważył błysk w jej oczach. Rozkazuje wymyślać. Burzomózgować. Mindmappować. Kreować. Jak w beton. Grozi. Krzyczy. Zwalnia. Nadzoruje pracę po nocach. Jak w beton. Wynajmuje cudotwórczych trenerów. Podobno najlepszych, bo najdroższych. Ci się wiją jak w ukropie, dwoją i troją. Przynosi to jednak tylko wściekłość. Feudalownik nie płaci i bierze kolejnych. I kolejnych. I znów nic.
Czytaj także: Czy jesteś „kowbojem”? Czyli zarządzanie „made in Poland”. >>
Kiedy dostrzega popełniane błędy w zarządzaniu, jest już często późno. Konsultanci widzą to po nerwowo wysyłanych e‑mailach, telefonach z zapytaniami czy wiciami rozsyłanymi branżową pocztą pantoflową. Najlepsza kadra uciekła do konkurencji. Krytyczni specjaliści rozwijają się gdzie indziej. Feudalownika otacza jedynie wierne grono potakiwaczy i lizusów, wpatrzonych w niego oficjalnie jak w obrazek. Nieoficjalnie zaś szukających okazji, by uciec jak najdalej. I życząc mu jak najgorzej.
Historia jak z podręcznika o nie‑zarządzaniu lub ze słabego filmu. Jednak jak wiele osób bierze w niej udział na co dzień? Jak wiele osób gra w niej swoje role z zaangażowaniem godnym Oscara? Jak wielu takich feudalowników jest wśród nas i zmienia rzeczywistość na swoją modłę?
Od upadku systemu socjalistycznego w Polsce zmieniło się wiele – nie da się ukryć. Niemniej pewien typ podejścia, mentalność w dalszym ciągu pokutuje nad Wisłą… i ma się dobrze. Czy to wynik ponadprzeciętnej efektywności takiego podejścia, a może łutu szczęścia oraz bierności?
Na szczęście hiperrzeczywistość nie toleruje feudalowników – zapatrzonych w siebie, skupionych na wyciśnięciu z zespołu ostatnich soków menedżerów leczących swoje ego. Prędzej niż później przyjdzie ich kres – tak jak w historii – pytanie tylko, kto przyjdzie po nich? Jeszcze gorsi, a może maszyny? Wielokrotnie zapomina się, że zarządzanie, przywództwo to sztuka rozwijania innych, nie zaś swojej kieszeni, a jednocześnie jedna z rzeczy, które mogą nadać naszemu życiu prawdziwy, wartościowy społecznie sens. Pamiętajmy o tym codziennie w 2014 roku – czego sobie i czytelnikom Harvard Business Review Polska życzę.