Jeśli ktokolwiek z was jest fanem serialu „Jak poznałem waszą matkę”, być może kojarzy odcinek dotyczący „klątwy Blitza”. Blitz był kumplem głównych bohaterów, a jego przekleństwo stanowiła specyficzna właściwość: jeśli w pobliżu działo się coś ciekawego, zawsze go to omijało. Z kolei jego znajomi mogli być niemal pewni, że nawet chwilowa nieobecność Blitza spowoduje, że doświadczą czegoś, co będą mogli z rozbawieniem i nostalgią wspominać przez lata.
Dopiero wiele lat po obejrzeniu tego odcinka zdałam sobie sprawę, że obrazuje on psychologiczne zjawisko, powszechne w szczególności wśród tzw. pokolenia Millenialsów. Fear of missing out (FOMO) – lęk, że w życiu społecznym ominie nas coś ważnego, a opcje, które wybieramy, nieodwracalnie pozbawiają nas korzyści, które mógłby nieść wybór odmienny. Rodzi to przymus bycia na bieżąco, korzystania z wszystkich możliwości, w obawie, że inaczej będziemy żałować tego, co, potencjalnie, utraciliśmy.
W świecie, w którym żyjemy, nieustannie jesteśmy zalewani potokiem informacji na temat sukcesów i osiągnięć innych ludzi. Jednocześnie telewizja, internet i media społecznościowe budują przekonanie, że współczesna rzeczywistość stwarza ogrom możliwości, zarówno prywatnych, jak i zawodowych. Świat bez ograniczeń: możesz z uśmiechem na twarzy robić karierę w korporacji, po czym rzucić etat i zacząć kolekcjonować lajki jako szafiarka. Jeśli chcesz, to bez trudu zdobędziesz wymarzone wykształcenie, masz do wyboru państwowe uczelnie lub płatne wyższe szkoły czegokolwiek. Możesz mieć śliczny domek na wsi, zasadzisz hortensje i kupisz sobie owczarka collie, a idąc za ciosem – także stadko puszystych owieczek. Jeśli owce nie wpisują się w zakres twoich zainteresowań, świetnie, zostań w mieście, dwie ulicy od twojej korporacji wybudowali kuszący apartamentowiec. Masz wątpliwości, czy możesz to osiągnąć? Wejdź na Instagrama, im się udało.
Przekleństwo wyboru
Dokładnie rok temu, jeszcze na studiach, większość osób na roku czuła się jak drżąca sarenka patrząca w światła nadjeżdżającego ku niej pociągu. Śmiercionośną lokomotywę stanowiły zbliżające się nieuchronnie terminy obrony prac magisterskich i na niemal każdych zajęciach można było odczuć panujące wśród studentów napięcie i niepokój. Jedna z wykładowczyń postanowiła rozluźnić atmosferę i porozmawiać z nami na temat tego, jak wyobrażamy sobie naszą przyszłość po otrzymaniu tytułu magistra. Rozluźnienie atmosfery? Nic bardziej mylnego. Studenci zadrżeli, spojrzeli po sobie, wzięli głębokie oddechy i próbowali spośród wszystkich nasuwających się ich wyobraźni perspektyw wygłosić tę jedyną, potencjalnie najciekawszą, która mogłaby nakreślić wizję ich wymarzonej przyszłości.
Wiedziałam, co się dzieje w głowach wielu z nich, bo w mojej działo się to samo. Kalejdoskop pomysłów, feeria niepokojów, zestawy planów zawodowych. I bycie skazanym na gorączkowe poszukiwanie tego najciekawszego, jedynego, najbardziej realnego pomysłu. Rezygnacja ze wszystkich innych. Och tak. Jak bardzo nie chcieliśmy wtedy zostać Blitzami.
Jesteś masłem czy osiołkiem?
Konsekwencje nasilonego FOMO mogą być dwojakie, bardzo skrajne.
Opcja pierwsza: nie chcesz, żeby cokolwiek cię ominęło, więc próbujesz wszystkiego. Studia. Jeden kierunek, drugi. Praca. Nauka gotowania, opieka nad bezdomnymi kotami, spotykanie się ze znajomymi, organizacja imprez, prowadzenie bloga. Rejestrowanie życia na Instagramie. I pytanie samego siebie: czy wystarczająco dbam o swój rozwój osobisty? Oczywiście, korzyści z takiego stylu życia są kuszące: masz 23 lata i dynamiczne, interesujące życie, a twoje CV nijak nie chce się pomieścić na jednej stronie A4 (na trzech również nie). Ale wtedy przypominasz sobie, jak Bilbo powiedział do Gandalfa: „Czuję się jak masło rozsmarowane na zbyt dużej kromce chleba”. Tak właśnie się czujesz. Okazuje się, że niczemu nie możesz poświęcić się w satysfakcjonującym stopniu, nadmiar obowiązków wypala twoją energię, pozbawia cię kreatywności działania. Wydajność i efektywność są małe, przyjemność z samorealizacji niewielka. Jeśli coś cię omija, to właśnie to.
Drugi skrajny skutek FOMO przypomina bajkę Fredry, zaczynającą się od słów „Osiołkowi w żłoby dano/w jeden owies, w drugi siano…”. Potencjalna atrakcyjność każdej z opcji i nasilony lęk przed wybraniem nieodpowiedniej powodują bierność i apatię. Przeżywamy wszelkie możliwe scenariusze w wyobraźni, racząc się chwilową uciechą wynikającą z przekonania, że stoi przed nami ogrom możliwości. Lęk przed dokonaniem ostatecznego wyboru w efekcie końcowym nam je jednak odbiera. Czy wspominałam już, że na końcu bajki osiołek umiera z głodu?
Skazani na FOMO?
Nie uciekniemy od świata, w którym podtrzymywanie lęku, że coś nas ominie, stanowi nie tylko wypadkową internetowego życia społecznego, ale także zaplanowaną strategię sprzedażową firm i koncernów. Bazowanie na FOMO przynosi ogromne zyski, bo istniejące w nas pragnienie osiągnięć napędza chęć nabywania produktów mogących nam te „osiągnięcia” umożliwić.
Możemy się starać ustalać priorytety, selekcjonując aktywności i z niektórych rezygnując. Inwestować czas w to, co naprawdę przynosi radość i satysfakcję. Koncentrować się na jakości relacji z ludźmi, a nie ich ilości. Wybierać realne cele zawodowe, a życiowych porad szukać u bliskich osób, nie na Instagramie. Ostatecznie – wierzę, że każdy z nas w danej chwili stara się podejmować decyzje sprawiające wrażenie najlepszych i najrozsądniejszych. Czy takie naprawdę są?
Nie mam pojęcia, czy wybierając ten temat, nie zmarnowałam szansy na wystukanie na klawiaturze fascynującego artykułu naukowego. Pewnie nie, ale…? Cóż, FOMO pyta, ja nie odpowiadam. Bo ostatecznie pytanie to powinno pozostać retoryczne.