Jestem przekonana, że nie należysz do tych, którzy okazują komuś respekt, zainteresowanie i upewniają o swoim zaangażowaniu i sympatii, aby następnie zignorować tę osobę, kiedy nie ma nad tobą władzy – a przynajmniej tak ci się wydaje. Z pewnością jednak spotkałeś ten typ w swoim zawodowym życiu.
X był gwiazdą – już nie jest
Pracował w koncernie medialnym na dyrektorskim stanowisku. Miał władzę i budżety oraz ludzi, którzy byli od niego zależni. Swój dyrektorski awans zawdzięczał temu, że pracował w firmie od lat oraz wiedział, z kim trzeba trzymać, żeby mieć plecy i protektorów. Trzymanie z kimś wymagało niekwestionowania wątpliwych pomysłów, zgadzania się na robienie rzeczy moralnie wątpliwych, dawania cichego przyzwolenia na nieetyczne traktowanie ludzi i śmianie się z niestosownych dowcipów odpowiednich osób.
Nie wymagało lojalności, więc X nie wiedział nawet, czym owa lojalność jest. Nic dziwnego, skoro nawet w stosunku do własnych wartości nie był wierny i lojalny – wiele lat temu przestał się bowiem zastanawiać nad takimi niebiznesowymi sprawami. X wiedział, że swój awans zawdzięczał bardziej umiejętnościom dyplomatycznym niż kompetencjom. Nikt go przecież nie nauczył, co to znaczy być liderem z prawdziwego zdarzenia. Od swoich przełożonych, raczej znakomitych ekspertów niż menedżerów, też tego nauczyć się nie mógł. Ale też i po co, skoro jego szefowie nie mieli kompetencji przywódczych i odnosili sukcesy, a jak pokazywał jego własny awans, on też osiągnął sukces.
Miał jednak świadomość, że gdyby go ktoś przepytał, obserwował wnikliwie w pracy, postawił rzetelną diagnozę jego umiejętności menedżerskich, odkryłby jego niedostatki. Dlatego rozumiał, że musi pilnować swojej pracy w firmie za wszelką cenę. Gdyby ją stracił, musiałby zaczynać wszystko od początku – w profesjonalnych firmach weryfikujących kandydatów pod kątem wiedzy, umiejętności i postaw wylądowałby najwyżej na stanowisku specjalisty.
Marka firmy, jego pracodawcy, która dla niego była całym dotychczasowym światem zawodowym, na szerokim rynku pracy nie była już takim gigantem. Mając to na uwadze, w pracy X był skuteczny za wszelką cenę. Wiedział, że sponsorzy i protektorzy oczekują od niego nade wszystko skuteczności w realizacji zakładanych budżetów. Realizował je więc bezwzględnie, nie patrząc na koszty ponoszone przez swoją rodzinę i pracowników. Rodziny zresztą nie widywał, ponieważ przesiadywał w firmie dniami i nocami, aby udowodnić swoje zaangażowanie. Źle to znosił, był zmęczony i sfrustrowany, co odbijało się na jego stosunku do współpracowników, od których oczekiwał podobnych poświęceń i dyspozycyjności. Irytowali go ludzie zadowoleni i szczęśliwi. Do pasji doprowadzali go pracownicy oczekujący zgody na udział w szkoleniach organizowanych przez HR. Skoro on sam nie musiał się szkolić, nie widział najmniejszej potrzeby, żeby czas potrzebny na realizację ambitnych celów poświęcać na jakieś szkolenia i działania rozwojowe. Zresztą, tego samego zdania byli przecież jego przełożeni!
Przez długi czas miałam na temat X mieszane uczucia. Zawsze kiedy mnie widział, był nad wyraz grzeczny, miły i profesjonalny. Jednak pytany o nieobecność jego ludzi podczas kolejnych szkoleń, odejścia najlepszych ludzi z jego zespołu oraz zgłaszane raz po raz wątpliwości dotyczące mobbingu, udzielał pokrętnych odpowiedzi. Problemów nie widział, wina leżała po stronie roszczeniowych pracowników i wyśrubowanej, nierealnej strategii. Nie odpowiadał wprost, kiedy interesowałam się, jakie jest stanowisko szefów, którym zgłasza, że cele dla działu są nierealne.
Wiedziałam z firmowych korytarzy, że X negował potrzebę rozmów okresowych oraz inicjatyw typu badanie 360 stopni, jednak pytany o to, zawsze wyrażał swoje gorące wsparcie. Bo X się nie konfrontował z osobami, które mogły mu jakoś zagrażać. Po takim rozmowach miał zwyczaj często wpadać na kawę, żeby komplementować mój wygląd, znakomite pomysły, projekty oferowane pracownikom i jemu jako menedżerowi, wspaniałą atmosferę mojego gabinetu oraz moją obecność w firmie, ważną dla niego prywatnie i zawodowo. Ogromnie doceniał fakt, że może liczyć na moje wsparcie, doradztwo i coaching oraz że może się ode mnie uczyć, jak być dobrym człowiekiem. Takie rozmowy intensyfikowały się przed rozpoczęciem planowania budżetów wynagrodzeń i awansów. W dniu, w którym poszła w firmie wieść, że rezygnuję z pracy w charakterze dyrektora personalnego, X nie powiedział mi dzień dobry w windzie. Jako jeden z nielicznych nie odpowiedział również na e‑maila, którego wysłałam, żegnając się z pracownikami. Przestał lubić moje publikacje i wpisy na Facebooku, co miał zwyczaj czynić wcześniej. Nie było to dla mnie zaskoczeniem, więc przeszłam nad tym do porządku dziennego. Zdziwiłam się natomiast, kiedy po roku zobaczyłam e‑mail od X w swojej skrzynce pocztowej. Gratulował mi sukcesu, że po latach bycia dyrektorem zostałam podwójną panią prezes, widział stronę internetową i zasłużone dla niej wyróżnienia, bloga czytuje od deski do deski… i czy mogłabym napisać mu referencje, ponieważ jest w trakcie procesu rekrutacyjnego, a wie, że rekruterzy skontaktują się ze mną w pierwszej kolejności z racji tego, że byłam wieloletnim i znanym im dobrze dyrektorem personalnym.
Uprzejmie odmówiłam. Nie zapytał o powody.
Po co tak?
Uprzedzając pytania, zaznaczę, że X jest postacią fikcyjną o tyle, że stanowi zlepek cech kilku osób, które spotkałam na drodze zawodowej. Historia z prośbą o referencje jest prawdziwa. To, na co chcę zwrócić dziś uwagę, to nie kwestia oddawania duszy korporacji w miejsce budowania dobrych, międzyludzkich relacji.
Interesuje mnie pytanie: Po co tak? Nie ma długoterminowych zysków z podobnych do opisanej strategii komunikowania się z ludźmi. Skąd pomysł, że to ma sens i się opłaca?
Zysk w postaci awansu, na który się nie zasłużyło w opinii własnej oraz profesjonalistów?
Strach zamiast radości przypisany na stałe do awansu?
Rosnąca wokół człowieka grupa ludzi, którzy tracą do niego szacunek?
Trwonienie kapitału relacji, który w dzisiejszych czasach jest istotnym elementem kapitału osobistego?
Ogromny lęk przed utratą pracy w miejsce przekonania, że się pracuje z poczuciem frajdy i z możliwością wyboru?
Człowiek, który psuje świat
Jestem dość uodporniona na różne zachowania. Niewiele mnie dziwi, irytuje czy wytrąca z równowagi. Ludzie mają prawo realizować swoje cele zgodnie z własnymi potrzebami. Mogę nie akceptować tego, podobnie jak sposobów na to, ale to rozumiem. Nie oceniam, bo i po co.
To, na co mam m.in. zdecydowanie niską tolerancję, to ignorowanie mnie, nielojalność i dwulicowość. Te zachowania są świadectwem tego, że człowiek, który im ulega, myśli krótkoterminowo, nie szanuje siebie i ludzi oraz nie rozumie, dlaczego lojalność wobec siebie i innych jest cechą budującą wartościowy świat. Tacy ludzie po prostu psują sferę relacji, w której żyjemy i pracujemy. A ludzie z marką śliski lub psuja, o czym warto pamiętać, nie otrzymają referencji od tych, którzy codziennie zadają sobie trud i głowią, jak wprowadzać dobre zmiany, rozwijać biznes i firmę, która nam za to płaci, rozwijać ludzi, za których odpowiadamy, biorąc wynagrodzenie menedżerskie, oraz rozwijać siebie, żeby w lustrze widzieć przyzwoitego człowieka. A jeśli do tego wspomniana psuja jest niekonsekwentna i zapomina, że konsekwentnie przez lata budowała sobie reputację śliskiego i nieprofesjonalnego pracownika lub menedżera, to mamy prawo oceniać ją nagannie i referencji odmówić lub uczciwie uprzedzić, że nie będą one pozytywne.
Przyznaję ludziom pełne prawo nie zgadzać się ze mną, nie lubić mnie lub nie znajdować niczego ciekawego w mojej ofercie. To w żaden sposób nie wpływa na moją samoocenę. Ba, szanuję i wysoko oceniam ludzi, którzy uczciwie komunikują swój prawdziwy stosunek do rzeczy, spraw i ludzi, także jeśli jest on krytyczny. Oczywiście, wymaga to dobrze rozumianej asertywności połączonej z szacunkiem dla odmiennych poglądów. Otwarta, odważna i szczera komunikacja to wartość sama w sobie, podobnie jak umiejętność prowadzenia dyskusji w gronie, które ma odmienne poglądy. Szanuję osoby o odmiennych poglądach i równocześnie nie odczuwam sympatii dla osób, które:
Udają szacunek, przyjaźń, ciepłe uczucia, atencję i przywiązanie dla drugiego człowieka ze względu na jego stanowisko, władzę i budżety – odejście z firmy jest znakomitym tego testem, którego ten właśnie typ nie zdaje, choć większość zdaje śpiewająco.
Silą się na serdeczny uśmiech wbrew temu, że na widok drugiej osoby podnosi im się ciśnienie i rośnie nadkwasota.
Mataczą, bojąc się odważnie zakomunikować swoje zdanie.
Nie wstydzą się braku lojalności wobec osób im lojalnych lub racjonalizują nielojalność, szukając dla niej usprawiedliwień.
Niewolą sami siebie, uruchamiając spiralę „wolno mi czynić nieprzyzwoicie ze względu na…”, co napędza proces patologicznej komunikacji i relacji w miejscu pracy.
Mylą cele z wartościami.
Powiedzmy sobie uczciwie – to nie korporacja, to ludzie czynią sami sobie.
Jak zwykle – radę mam jedną. Na innych mamy ograniczony wpływ, na siebie – całkowity. Nie musisz uśmiechać się do ludzi, których nie lubisz. Wystarczy, abyś był profesjonalny i przyzwoity w codziennych relacjach z nimi. Masz znacznie większy wybór niż stukanie obcasami, sztuczne uśmiechy czy odgrywanie przed władzą jakiś sztucznych ról. Większość moich przełożonych, a dziś moi klienci cenią mnie za to, że komunikuję się wprost bez potrzeby ściemniania i nawijania makaronu na uszy (jeśli wiesz, o czym mówię). Pisząc teksty na blogi, również nie piszę ich pod publikę w celu zdobycia poklasku, rozumiejąc, że są wymagające i ustawiają czytelnikowi wysoko poprzeczkę. Spróbuj podobnie, a zobaczysz, z jaką łatwością i obustronną przyjemnością będziesz mógł prosić ważnych ludzi o referencje.
Ciekawa jestem twoich doświadczeń ze śliskimi. Jeśli takich znajdziesz w swoim otoczeniu, zaparkuj ich na liście kałuża, a nie ocean, choć pierwszy z nimi kontakt może stwarzać wrażenie, że oto spotkałeś osobę, która przepłynie dla Ciebie wszystkie oceany świata. Jeśli znajdujesz argumenty na obronę takich zachowań – zapraszam do podzielenia się i do dyskusji. A może przychodzą ci do głowy inne typy korpoludzi, wówczas napisz, proszę (mój blog Jesteś Marką jest do dyspozycji) lub podrzuć pomysł, a to ja o nich napiszę.