Zaczął pan jeździć na quadzie przypadkiem, gdy pojechał pan nad Morze Śródziemne popływać na desce windsurfingowej i trafił na bezwietrzną pogodę. To było kilkanaście lat temu. W tym roku wygrał pan morderczy rajd Dakar. W jakim stopniu o tym sukcesie zdecydowało szczęście, a w jakim był on wypadkową talentu i ciężkiej pracy?
Umiejętności techniczne nie przesądziły o tym, że zwyciężyłem w Dakarze. Pokonałem rywali dzięki sile psychicznej, którą zyskuję, czerpiąc dobrą energię od innych, m.in. od podopiecznych krakowskiego stowarzyszenia Siemacha.
Czołówka zawodników startujących w Dakarze ma praktycznie takie same umiejętności. Przygotowanie sprzętu także różni się jedynie detalami. Jednak moi rywale popełniali błędy, których skutkiem były na przykład uszkodzenia sprzętu i późniejsza strata czasu na naprawy. Mnie udało się ich uniknąć dzięki właśnie wewnętrznemu spokojowi.
Uważam, że sukces przychodzi, kiedy kilka ważnych okoliczności układa się w pewną całość. Jedną z takich okoliczności jest wykonywanie zawodu zgodnego ze swoimi umiejętnościami i predyspozycjami...