Dariusz Mioduski jest jednym z niewielu Polaków, któremu udało się spełnić amerykański sen o karierze od pucybuta do milionera. Gdy miał 17 lat, wyjechał wraz z rodzicami z rodzinnej Bydgoszczy do Houston, gdzie zarabiał na życie, wykonując proste prace porządkowo‑remontowe. Jednocześnie dużo czasu poświęcał na naukę, dzięki czemu dostał się na Harvard, gdzie ukończył prawo. Dyplom tej uczelni otworzył mu drzwi do kariery w renomowanych kancelariach prawnych i w biznesie. Dziś jest prezesem i właścicielem Legii Warszawa.
Przez większą część życia nie miał pan wiele wspólnego z piłką nożną. Robił pan karierę najpierw w kancelariach prawnych, a potem już bezpośrednio w biznesie. Był pan m.in. prezesem holdingu Kulczyk Investments i mógł zostać ministrem skarbu w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza. Nawet sportem, który pan uprawiał, była koszykówka, a nie futbol. Skąd pomysł, by rzucić to wszystko i zainwestować swój czas i pieniądze w klub piłkarski?
Moje zaangażowanie w Legię wynika głównie z pasji do sportu i otwartości na zmianę. Nie jest to ruch czysto biznesowy, ale też nie podjąłem decyzji tylko pod wpływem impulsu. Jestem typem człowieka, który co jakiś czas musi się tworzyć na nowo, dzięki czemu nie popada w rutynę i odnajduje nowe pokłady energii. Wiele osób poświęca się jednej rzeczy przez całe swoje życie, stając się wybitnymi specjalistami w swojej dziedzinie. Tymczasem ja staram się równocześnie rozwijać i korzystać z nadążających się okazji. Przeszedłem w swojej karierze zawodowej kilka gruntownych zmian i wszystkie dały mi dużo satysfakcji oraz motywacji do działania.
Czy ta otwartość na zmiany bierze się z tego, że w młodości wyemigrował pan z rodzicami do Stanów Zjednoczonych i tam musiał się uczyć wszystkiego od nowa?
Z pewnością mnie to w pewien sposób ukształtowało. W Houston zaczynaliśmy wszystko od zera i gdy ciężka praca pozwoliła nam stanąć na nogi, uwierzyłem, że wysiłek, wiedza i zaangażowanie pozwolą mi coś osiągnąć. Ale nie zapomniałem też, że doświadczyliśmy wówczas wiele pomocy i życzliwości od ludzi zupełnie nam obcych. Raz była to jakaś drobna pożyczka na wynajęcie mieszkania, potem ktoś nas polecił do pierwszych prac remontowo‑porządkowych, a następnie, dzięki pomocy nieznajomej, ale życzliwej osoby dostałem stypendium. Była to pomoc płynąca z serca, co mnie otworzyło nie tylko na zmiany, ale też pozwoliło dostrzec potrzeby innych ludzi. Dlatego dzisiaj sam staram się pomagać innym, prowadząc działalność charytatywną i pomagając młodym zdolnym rozwijać się i kształcić na najlepszych uczelniach.
Jak polski nastolatek bez znajomości języka odnalazł się w obcym dla siebie środowisku?
Pomógł mi sport. Gdy poszedłem do amerykańskiej szkoły, czułem się obcy, ale od razu zapisałem się do drużyny koszykarskiej i tam trafiłem do grona osób, wśród których się odnalazłem. Poznałem ambitnych ludzi i przebywając wśród nich, sam poczułem, że nie ma powodu, żebym nie mógł osiągnąć tego, co sobie wymarzyłem. Wielu z nich zostało moimi przyjaciółmi, z którymi wciąż utrzymuję kontakt.
Czy już wtedy pana celem stał się wielki biznes i wielkie pieniądze?
Pieniądze nigdy nie były celem samym w sobie. Są raczej narzędziem pozwalającym robić ważne rzeczy. Tak naprawdę nie znam dokładnie stanu swojego konta. Interesuje mnie jedynie ogólne pojęcie o posiadanych środkach, abym wiedział, na co mnie stać, i mógł planować działania na przyszłość. A pieniądze są nagrodą za sukces.
Dlaczego więc zdecydował się pan na inwestycję czasu i pieniędzy w Legię Warszawa? Dotychczasowe doświadczenia przedsiębiorców na polskim rynku pokazują, że na futbolu biznesowo można się tylko sparzyć.
Od początku tej inwestycji moim celem było wprowadzenie Legii na wyższy poziom organizacyjny i sportowy. Zarządzanie klubem piłkarskim pozwala mi łączyć moje prywatne zainteresowania i kompetencje zawodowe. Z jednej strony jestem zagorzałym kibicem, a z drugiej dostrzegłem w Legii niebywały potencjał jako wielowymiarowego projektu biznesowego i społecznego. Pierwszym i fundamentalnym wyzwaniem jest dla mnie zmiana sposobu zarządzania klubem, gdyż widziałem przepaść pomiędzy polskimi klubami i ich zagranicznymi rywalami. Gdy kuleje zarządzanie, nie ma się co dziwić, że mamy problemy z osiągnięciem poziomu sportowego, choćby zbliżonego do najlepszych. Wierzę, że Legia może być pierwszym klubem w Polsce, który dzięki transformacji organizacyjnej zacznie osiągać coraz lepsze wyniki na arenie międzynarodowej. A za przykładem Legii pójdą następne kluby Ekstraklasy.
Suche wyniki potwierdzają skuteczność prowadzonej transformacji w warszawskim klubie. Legia po raz trzeci z rzędu została Mistrzem Polski, zdobyła też Puchar Polski. Ale kwestia mistrzostwa do ostatniej chwili pozostawała nierozstrzygnięta, co kibiców kosztowało mnóstwo nerwów. I choć właśnie za te emocje kochamy sport, to chyba tutaj było ich zbyt wiele?
Emocje są nieodłącznym elementem kibicowania. I właśnie dlatego projekt transformacji klubu piłkarskiego jest znacznie bardziej złożony niż przebudowa innych organizacji. Na początku dysponowaliśmy w miarę nowoczesnym stadionem i niezłym zespołem. W pierwszej kolejności musieliśmy uporządkować relacje z kibicami, co nie było łatwe, właśnie ze względu na emocje, oraz nawiązać stabilną współpracę ze sponsorami. Teraz przyszła pora na kolejne zmiany, już w obszarze zarządczym, dzięki którym poziom sportowy podniesie się w sposób strukturalny, gdy pojawią się większe budżety oraz poprawi się podejście do selekcji i szkolenia zawodników. Mam nadzieję, że z czasem za realizowanymi zmianami przyjdą wyniki międzynarodowe i uda się na tym zarobić pieniądze.
Ale dla mnie Legia jest nie tylko klubem sportowym, lecz także projektem społecznym, który dotyka newralgicznej części Warszawy i Mazowsza, a w przyszłości, mam nadzieję, będzie dotyczył całej Polski. Sprawnie funkcjonująca i wygrywająca w sposób powtarzalny Legia może być inspiracją nie tylko dla ludzi, którzy kochają piłkę nożną, ale dla społeczności, która wyznaje wartości ściśle powiązane z historią Legii, takie jak dążenie do zwyciężania czy patriotyzm. Dlatego niezwykle ważne są prace u podstaw, jakie prowadzimy w związku ze szkoleniem dzieci i młodzieży. W tym celu założyliśmy Fundację Legii, którą kieruje moja żona, i dzięki niej pomagamy dzieciom uwierzyć w siebie i dążyć do lepszej przyszłości. Beneficjentami takiej pomocy są dzieciaki, często z trudnych domów, których wartości związane ze sportem i samym klubem pokazują perspektywy na lepsze jutro.
Jednym z głównych wyzwań, z jakim zmagają się prezesi spółek giełdowych, jest umiejętność łączenia strategii długofalowych ze zdolnością spełniania bieżących oczekiwań inwestorów. Ci prezesi mają na głowie głównie akcjonariuszy, podczas gdy decyzje dotyczące Legii przyciągają uwagę i kibiców i mediów. Jak Pan sobie radzi z tą nieustanną presją ze strony otoczenia?
Dokładnie w tym tkwi sedno sprawy. Stoję przed trudniejszymi wyzwaniami niż prezesi spółek giełdowych, bo oni mają raportowanie raz na kwartał, a ja mam to codziennie. Nie można też porównywać emocji kibiców i inwestorów, gdyż wyniki klubu są dla fanów czymś więcej niż pieniądze – są ich całym życiem. Dla wielu z nich miłość do klubu jest najważniejszą rzeczą, jaką mają. Na dodatek na piłce znają się wszyscy i każdy wie lepiej od trenera, jak grać. Wszystko to wywołuje nieustanną presję, z którą muszę sobie codziennie radzić. Pomaga mi wiara, że to, co robię, zbuduje wielkość Legii pod względem sportowym i biznesowym.
Myśli pan o długoterminowym budowaniu marki Legii, a tymczasem kibice chcą wyników tu i teraz. Zyski ich nie interesują, chcą, aby klub wygrywał mecze.
To prawda, dlatego muszę równolegle podejmować decyzje bieżące i strategiczne. Gdy zobaczyłem, że drużyna się rozsypuje, musiałem zwolnić najpierw trenera Jacka Magierę, a potem jego następcę – Romeo Jozaka. Gdybym myślał tylko w perspektywie długoterminowej, prawdopodobnie postąpiłbym inaczej. Ale kibice chcą, abyśmy wygrywali dzisiaj, więc muszę podejmować decyzje, dzięki którym uda się spełnić ich oczekiwania. Bo kibice to esencja piłki nożnej.
Wywiad jest elementem cyklu „Pieniądze są dobre”, realizowanego w ramach współpracy Harvard Business Review Polska i Szlachetnej Paczki.
PRZECZYTAJ TAKŻE: Rekrutowanie szlachetności »
Organizacja wyzwalająca zaangażowanie
Poznaj istotę powodzenia projektu "Szlachetna Paczka". Jak ważna jest umiejętność budowania zaangażowania w trzech grupach "klientów": darczyńców, wolontariuszy i rodzin?